Piątek, tydzień przed rozprawą.
Sytuacja dziwna-łamane-na-krępująca. Nie lubię siadać tyłem w autobusie, bo mniej wygodnie ogląda się wtedy świat zza szyby. Niestety, była to jedyna wolna miejscówka pod oknem, a abstrahując już od kierunku, wolę siadać właśnie przy oknie, bo wtedy to osoba od przejścia jest zobowiązana jako pierwsza udzielić wsparcia i opuścić siedzisko, gdy w okolicy pojawi się emerytka, ciężarna lub ktokolwiek z naklejką „dej mje te miejsce” na czole. Na pierwszy rzut oka należę do uprzywilejowanych ludzi, którzy poza tym, że są regularnie dymani przez rząd, to jeszcze i w autobusie mogą postać, to ustępuję. Pomaga mi w tym w moja wrodzona naduprzejmość – krzesło po pięciu sekundach po prostu parzy i już kilka razy zdarzyło się, że próbowałem przyspawać jakąś rencistkę do siedziska, podczas gdy ona chciała tylko wyjść przystanek dalej. Walczę z tym. Ale gdy tylko mogę to wybieram miejsca niekontrowersyjne, podokienne właśnie. No i niech mnie kule biją, ale ja też czasem mogę potrzebować fotela z powodu niedyspozycji. Jedną nogą jestem już na planecie starców i odczuwam różne bóle. (No nie pomaga wygląd na dekadę młodszego, ciężko).
W każdym razie – jadąc w tamten piątek do pracy, zostało tylko jedno wolne miejsce pod oknem i to plecami do kierowcy właśnie. Obliczyłem, że liczba pasażerów jest niewielka i nie zamienimy się za chwil parę w zaparowany wagon z mięsem. Dzisiaj nie będzie potrzeby walczenia z pojawiającą się nagle, uwierającą peleryną Superbohatera Warszawskiego Transportu Publicznego. Jazda na luzie, następny przystanek: spokój.
Kończąc skanowanie bezpieczeństwa, spostrzegłem że wpatruje się we mnie jakiś typ. Oczywiście mogło mi się wydawać, bo siedzieliśmy face to face, ale w odległości kilkunastu metrów od siebie, jednak postanowiłem nie rumienić się, przesunąłem wzrok w kierunku świata za szybą i skupiłem się na obserwacji mijanego przez nas dogorywającego Tesco. Wyczuwając jednak nadal to spojrzenie, znowu rzuciłem okiem w głąb autobusu. Nonszalancko przejechałem wzrokiem od reklamy na oknie, po ekran z nazwami przystanków i nie, nie myliłem się. Typ się gapi. Przypadek. Na pewno przypadek – mówiłem sam sobie zdroworozsądkowo, skupiając się na piosence w słuchawkach. A że akurat było to „In My Cabana”, które wchodzi po pierwszej nucie, to kolejne dwie minuty pięćdziesiąt sekund spędziłem w innym świecie, wesoło podrygując z kolorowymi obrazkami w głowie. Jednak przy trzecim nawiązaniu kontaktu stwierdziłem, że jest tu coś niehalo. A może i nawet nieprzyjemne. Chamskie lekko.
Lico mojego stalkera, dyplomatycznie pisząc, nie należało do najciekawszych. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego typ z tak przaśną twarzą nachalnie się we mnie wpatruje. Na tyle nachalnie, że nie można zrzucić winy na przypadkowość, jest to intencjonalne i wzbudzało we mnie zażenowanie ze szczyptą wkurwienia i politowania. Ta, zły człowiek, ocenia po wyglądzie, blabla.
Zatem ja patrzyłem się na niego. A on się patrzył na mnie. Stwierdziłem, że jest niegroźny, buraczana japa, co on mi tam zrobi, to ja go wyjaśnię, jak zajdzie potrzeba, przecież w gimnazjum ćwiczyłem kung-fu et cetera. No i wtedy, tak rozmyślając, dotarło do mnie. Że jednak nie dam mu rady. Nie dam mu rady na sto procent. Nie dam mu rady, bo patrzę na siebie. To było moje odbicie w szybie przy ostatnich drzwiach autobusu, które idealnie wkomponowało się w puste siedzenie w tle.
Była to naprawdę zabawna historia do odpowiadania w pracy. Wydaje mi się, że na żywo, w wersji wypowiedzianej na głos, nawet trochę ciekawiej przedstawiona niż tu, ale powiedzcie mi proszę, czy ja nadal powinienem mieć pretensje do policjanta, który mnie błędnie rozpoznał na jakimś średniej jakości monitoringu, skoro sam siebie nie potrafiłem rozpoznać w lustrze?
Nie no ŻART, oczywiście że mam. I chwilowy brak łączności w synapsach tego nie zmienia.
Dramat rozgrywał się do tej pory w trzech aktach, do których odsyłam wszystkich jeszcze nie zaznajomionych (są to linki klikalne):
AKT I: tekst najdłuższy i najpopularniejszy, bo najlepszy.
AKT II: sprawne streszczenie aktu pierwszego oraz dalsze losy bohaterów.
AKT III: przygotowania do finału oraz ekranizacja w TVN.
Pora na epilog.
W związku z tym, że wyczerpałem już swój potencjał literacki w opisywaniu tej historii, uprzejmie informuję, że ten ostatni odcinek można obejrzeć w wersji telewizyjnej – przeniesie Państwa do niej TEN LINK.
Ślę niskie ukłony dziennikarzom TVN, którzy zainteresowali się moją sprawą – Krzysztofowi Spiechowiczowi, który zrealizował dwa reportaże oraz Tomaszowi Słomińskiemu, który temat koordynował. Dzięki wielkie!
Polecam inne teksty na stronie, na przykład ten zdradzający, jak się bada wyniki oglądalności w Polsce albo o historii protestu w 2010 roku, kiedy Polsat nie chciał pokazać Kevina w Boże Narodzenie. O nowych wpisach wrzucam info na Facebooku – klik!