Państwo polskie nadal mi grozi. Pomaga TVN

Szymon Sokół Uwaga TVN

Największy ruch na stronie generuje historia o wyroku, wydana w dwóch częściach (klik: pierwsza i druga), która wyprzedza nawet teksty o protestach w sprawie i oglądalności „Kevina samego w domu” (klik, klik). I to mimo okresu świątecznego! W listopadzie mojej witrynce stuknął rok i opłaciłem ją na kolejne dwanaście miesięcy. Wypadałoby zatem zainwestować w ten adres również dobrami niematerialnymi i postaram się to, własne, oczekiwanie spełnić.

Pierwszym krokiem będzie odpowiedź na listy, w których pytacie mnie „co z tą sprawą?”

Otóż. Od początku do końca jest równie miło. Kilka dni temu przyszedł do mnie polecony z sądu, w którym wyznaczono termin rozprawy na drugą połowę stycznia. Na horyzoncie rysuje się zatem ostatni rozdział niekończącej się historii.

W swojej polityce epistolarnej państwo reprezentuje konsekwentnie nisko-irytująco-upokarzający tryb komunikacji, czyli jest dokładnie tak samo, jak wcześniej w częściach związanych z pracą policji, a później sądownictwa. W wiadomości zapisanej na karcie A4 nie tylko zostałem poinformowany o terminie, ale również, proszę sobie wyobrazić, grozi się mi, że w przypadku nieobecności na rozprawie, sąd może zlecić policji (sąd&policja, co za skuteczny duet <3) zatrzymanie mnie i doprowadzenie przed swoje oblicze siłą. Wcześniej słyszałem głosy od osób zaznajomionych z przepisami prawa, że moja obecność na rozprawie będzie nieobowiązkowa i wszystko może odbyć się za moimi plecami, natomiast oczywiste zawsze było to, że nie dam sobie wbić tam kolejnego noża i się pojawię. Pewnie to standardowa formułka dołączana masowo do listów (tak samo jak wcześniej masowość doprowadziła do mojego skazania), ale brzmi to doprawdy komicznie w kontekście tego, że ostatnie niespełna osiem miesięcy to ja dzwoniłem do nich, żeby się dowiedzieć, czy już wyznaczono ten termin i co 3-4 tygodnie dowiadywałem się, że jeszcze nie, „bo L4”. A teraz czytam, że jak się nie stawię, bo mnie sami tam siłą postawią. *śmiech z puszki*

(I tylko raz przez myśl mi przeszło, czy czasem wcześniej nie zgłosić tej chęci niby-olania sprawy, tylko po to, żeby pojechać radiowozem na koszt państwa – w końcu akcja tego court-szołu dzieje się 350 km od mojego miejsca zamieszkania.)


Płynnie przejdę zatem do tego, co  działo się w drugiej połowie 2k19, bo dziś już wiem, że nie będę prosił policjantów o transport do Żnina oraz to, że koleś który według nich jest mną, ani trochę podobny do mnie nie jest.

Po tym, jak w lipcu 2019 napisałem drugą część epopei sądowej, próbowałem nadal nagłaśniać tę sprawę, chociaż świat wysyłał sygnały, że trafienie do gorących na wykopie i 30 tysięcy odsłon strony per dzień to moje maksimum. Redakcje, którym podrzucałem ten szokujący materiał, olewały moje słowa równie ochoczo, jak wcześniej policja i sąd moje dowody niewinności. Dopiero naTemat.pl zrobiło autorską relację, która wylądowała pewnego sierpniowego poranka na ich stronie głównej (do poczytania: link).

Drugi, po wykopowym, medialny przełom nastąpił, gdy sprawą zainteresowali się reporterzy „Uwagi” TVN. Wtedy, poza ekranizacją dwóch poprzednich rozdziałów, wspólnymi siłami nagraliśmy ciąg dalszy, część trzecią. Pojechaliśmy zarówno na tę stację, gdzie dokonano kradzieży oraz do sądu w Żninie, gdzie po raz pierwszy przejrzałem akta sprawy. W końcu zobaczyłem na żywo, te wszystkie panie z sekretariatu, z którymi do tej pory miałem przyjemność rozmawiać tylko telefonicznie i kiedy one klepały w klawiatury, ja wertowałem strona po stronie dwie opasłe teczki papierów, robiąc zdjęcia każdej, gdzie pojawiało się moje nazwisko. No i w końcu natrafiłem na stopklatkę z monitoringu, z jakimś obcym typem, która została podpisana właśnie moimi danymi.

Tyle. Nic więcej.

Nie było tam żadnej porównawczej fotki, nic z mojego fejsa, nic z insta, nic z google, nic z paszportu czy innego dowodu. Żadnego wyjaśnienia dlaczego, według posterunkowego, Seba z ksera to Szymek z Solca-łamane-na-Warszawy. Kilka stron później znowu się pojawiłem, tym razem w krótkiej notatce tego samego bydgoskiego policjanta, który wskazał z imienia i nazwiska pięć osób, stwierdzając z przekonaniem, że jesteśmy pseudokibicami sportowymi. Nadal żadnego źródła, materiału porównawczego czy sugestii skąd ten tytan ciężkiej pracy i mistrz rozpoznań wpadł akurat na mnie. No i ów błąd bydgoskiego policjanta zaowocował tym, że bujam się z podejrzeniami, tłumaczeniami, a w końcu i z wyrokiem już prawie dwa lata. Bo to, że miałem świadków, że mieszkam i żyję 350 km dalej, że widziałem się z nimi w dni, kiedy grupa kibiców okradała stację benzynową, że miałem mokotowskie płatności kartą udokumentowane na kilkadziesiąt minut przed tymi wielkopolskimi grabieżami i kopie biletów PKP ukazujące kierunki moich podróży w zupełnie innym kierunku niż Orlen w Łaziskach 1A oraz sam im podpowiadałem, że jak to nadal za mało, to niech kurde sprawdzą logowania mojego telefonu, bo ja tego zrobić nie mogę (choć, rzecz jasna, próbowałem), nie wystarczyło policjantowi. Ani żadnemu kolejnemu, bo przecież nad tą sprawą pochylali się całymi drużynami. Nie wystarczyło też sądowi. Bo przecież mnie skazał.

Żeby było jeszcze śmieszniej, to „stróż prawa”, który mnie wytypował, jest tym samym człowiekiem, który odwiedził dom moich rodziców i był jednym z przeprowadzających przesłuchanie mojej mamy, na którym padło sławne stwierdzenie, że za składanie fałszywych zeznań to ona też może iść siedzieć. Więc zamiast czuć się, jak John McClane ze „Szklanej pułapki”, mógł się rozejrzeć i spojrzeć na jakieś rodzinne fotki stojące na kredensie i zdałby sobie (może) sprawę, że typek którego uznał za mnie, jednak mną nie jest. Bo, przyznam, kiedy jeszcze nie widziałem monitoringu, lekko obawiałem się, że może faktycznie pojawił się tam ktoś łudząco podobny do mnie i, kurde, jak ja to wyjaśnię? Na szczęście to obawy były złudne.

No i o tym TVN zrobił materiał.  Materiał pojawił się w „Uwadze” 20 września, zaliczając całkiem przyzwoity prime-time: zaraz po „Faktach” a przed piątkowym „Harrym Potterem”. Całość do obejrzenia tutaj: klik! (na YouTubie jest niepełna wersja, ale ładnie się wkomponuje w tekst).

Po emisji programu, wszystkie te gazety, które wcześniej udawały że nie widzą dramatu zwykłego chłopca z małej miejscowości, zrobiły przedruki tego, co pojawiło się na stronach TVN. Onet, Gazeta Pomorska, Wprost, Polska The Times, Dziennik Bałtycki, Nowości Toruńskie und so weiter, und so fort. Nowe stopklatki, tym razem z reportażu, zdobiły strony główne tych serwisów, a moja smutna buźka przez chwilę stała się przyczynkiem do kolejnych internetowych dyskusji o ułomności polskiego systemu.

Teraz już wiem (ale proszę nie śpiewać tego głosem chomików z reklamy Media Exprert), że nie są mi potrzebni żadni świadkowie, żadne płatności, żadne bilety i żadne billingi. Na nachodzącej rozprawie, sędzia najpierw spojrzy na moją facjatę. A później na facjatę kolesia z akt. I w imieniu Polski powinien mnie przeprosić.

A na wypadek, gdyby akta zaginęły, zrobiłem sobie duplikaty – zarówno wydruków, jak i całego materiału wideo, gdzie widać kolegę (nie mnie) w ruchu. Kopii mam kilka, trzymam je w różnych miejscach, oddalonych od siebie w bezpiecznych odległościach, na wypadek, gdyby secret service jednak dostał zlecenie na wsadzenie mnie do więzienia przez podmianę dowodów.

TVN zapowiedział kontynuację materiału, dlatego też – jak wspomniałem – honorowo rezygnuję z policyjnej eskorty do Żnina. Historią zainteresowali się naprawdę fajni dziennikarze, którym bardzo dziękuję. Liczę jednak, że skończy się na tym i trzeciego odcinka programu nie będziemy nagrywać na sali widzeń.

PS: Teraz będzie naprawdę śmiesznie. Wisienką na torcie ostatnich miesięcy była akcja Orlenu #dobrykierowca, promowana m.in. billboardem z hasłem „Jedziesz na stację. Chronisz Sokoła”. Dopiero przy czterdziestej drugiej foto-wiadomości od znajomych, kiedy mijali reklamę gdzieś przy ulicy albo trafiali na nią w sieci, zdołałem zatrzymać karuzelę śmiechu. Bobym z tego śmiechu umarł.

Jeden z takich billboardów świecił kilka tygodni na mojej trasie z i do pracki. Ta jesień była cudowna.

Wbrew pozorom, strona ta strona nie powstała tylko po to, aby opisywać patologie państwa polskiego ;), piszę na różne tematy, zachęcam do klikania.

Jestem również na Facebooku (gdzie wrzucam informacje o nowych tekstach), Instagramie (tu bardziej prywatnie) i Twitterze (tu z kolei królują wyniki oglądalności).

You Might Also Like

2 odpowiedzi do “Państwo polskie nadal mi grozi. Pomaga TVN”

  1. Trochę never ending story. Ile człowiek czasu i energii traci, współczuje :/

    Pańtwa jako instytucja to niestety taki Landlord, z którym nie można się dogadać, ale trzeba z nim żyć ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.