Prezydent Polski ciągle mnie obraża

Jest taki obrazek z babcią na proteście, która stoi z transparentem po angielsku „Nie do wiary, że nadal muszę protestować w tej sprawie” z wplecionym oryginalnie „shit” dodającym smaczku w odbiorze. Oto on i od niego zacznę:

Polska 2020. Debata prezydencka w telewizji reżimowej. Chociaż debata to za duże słowo, nikt tam przecież nie debatował – groźnie wyglądający pracownik TVPiS rzucał pytanie, a uczestnicy stojący przy podestach, jeden za drugim, na nie odpowiadali. Zabawa w „Najsłabsze ogniwo”, studio jak „1 z 10”. Prawie wszyscy świetnie się bawią. Poza setkami tysięcy widzów, których temat dotyczy bezpośrednio, a którzy kolejny dzień/tydzień/miesiąc/rok są jednocześnie ofiarami i mięsem armatnim w przestrzeni publicznej. Wrzucani do ideologicznego wora przez polityków straszących elektorat wyimaginowanymi problemami, niezdających sobie jednocześnie sprawy, jak wiele przykrości mogą sprawić swoim paskudnym politykierstwem i dzieleniem społeczeństwa.

No, o którym pytanku mowa?

W końcu nadchodzi ta najważniejsza część, czyli PYTANIE ŚWIATOPOGLĄDOWE, bo wiadomo, że to w Polsce temat numer 1. „Redaktor” Adamczyk wyrzuca je z siebie jak z armaty, oto przecież gwóźdź programu, kładąc nacisk na konkretne wyrazy: „Czy jako prezydent podpisałby pan/podpisałaby pani ustawę o małżeństwach homoseksualnych i adopcji dzieci przez takie pary”. Pytanie skrojone pod Dudę, napisane na kolanie mistrza Rydzyka, podrzucone do studia w zębach najgorętszej singielki Trybunału Konstytucyjnego, Krystyny P. Mamy to. Uderzenie w zagrożone biedne polskie rodziny i to od razu z grubej rury. Nie jakieś tam, kurde, związki partnerskie, prawa do zwykłego i po prostu fair funkcjonowania w tym kraju, zalegalizowanie normalnych (dla pozostałej większości) spraw obywatelskich, możliwości dowiedzenia się o stanie zdrowia chorego partnera, bycia uznanym przez państwo, w którym żyjesz, blablabla, nie. Małżeństwo. Adopcje. LPG. Tęcza. Ideologia. Śmierć. Pisowski funkcjonariusz zapunktował, a teraz niech uczestnicy konkursu pocą się nad wybrnięciem z tematu, a my popatrzmy jak Andrzejowi rosną słupki poparcia. Janusze przez telewizorami zamierają, czekając w napięciu jaka Polska nadejdzie, czy ich rodziny się rozpadną, czy będą musieli ze swoim tradycyjnym wychowaniem, otuleni biało-czerwonymi flagami, zejść do podziemia, bo na ulice wylezie tęczowa zaraza.

Spokojnie. Nie będziecie musieli.

Ośmioro i pół z dziesięciorga kandydatów na prezydenta bez zająknięcia stwierdziło, że nie. 85 PROCENT Z NICH.

Tak wielka część grupy, która pretenduje do bycia „prezydentem wszystkich Polaków” w roku 2020, w dużej telewizji, oglądanej przez miliony widzów, różnych widzów, mnie i Ciebie, na luzie stwierdza, że nie. Nie bo nie. Jak to liczę? Ano tak, że kandydat Biedroń nie był przeciwko i odbił piłeczkę podkreślając ogromny polski problem z nierównością w ogóle i w sumie tak postawione pytanie to trochę odjazd pana-pracownika-telewizji, bo nikt nie mówi o małżeństwach i adopcjach, kiedy homoseksualiści traktowani są przez polityków jak gówno na dzień dobry. Kandydatka Kidawa-Błońska próbowała wybrnąć w swoim niepowtarzalnym stylu, czyli odskoczyła panicznie od pytania, mówiąc że są ważniejsze sprawy, a przecież mogła błyskotliwie stwierdzić, że jest za. Jeżeli rząd Mateusza Morawickiego przedstawi taką ustawę, a Sejm ją przegłosuje, to ona z chęcią ją podpisze. Wtedy na przykład prowadzący debatę, znany ze swojego płomiennego uczucia do Andrzeja Dudy, będzie w końcu mógł zalegalizować z nim swój związek, a w gratisie zaadoptować Jacka Kurskiego lub Jarosława Kaczyńskiego. Ależ by jej sondaże z tych 4 procent wtedy skoczyły, prawda? Taka szansa i tak zmarnowana!

Tymczasem pełniący obowiązki  głowy państwa, Andrzej Duda, z dumą wyklepał przygotowaną wcześniej formułkę, którą streścić można w zwrocie „po moim trupie” przy akompaniamencie obleśnego, choć dumnego, uśmiechu na tym trochę utytym przez ostatnie pięć lat licu. W tym samym duchu wypowiedziała się cała reszta, czyli na przykład kolega Bosak z partii panów debatujących o okultyzmie w „Gwiezdnych wojnach”, personalnie szeroko ceniony za to, że potrafi poprawnie budować zdania złożone, a mówi je wolno i wyraźnie, i czasem na Twitterze wchodzi w dyskusje bezpośrednio z samym Panem Bogiem, a Pan Bóg lajkuje mu tweety, bo się z nim zgadza, rzecz jasna. I przeciw też jest na przykład lekko androidowaty Kosiniak-Kamysz, który przy zadyszce kandydatki z Platformy Obywatelskiej przez chwilę uwierzył, że naprawdę może zostać prezydentem, dlatego gwarantuje dialog i porozumienie ze wszystkimi Polakami, tylko nie z homo. Albo kandydat o aparycji lekko podpitego rumcajsa, kierownik Żółtek, który jakimś cudem uzbierał wymagane 100 tysięcy podpisów, choć mówi polszczyzną na poziomie 13% w skali Bosaka, on też jest na nie, bo po co im te śluby, niech założą sobie własny kościół et voilà!

I ja sobie wtedy myślę, że kurwa mać.

Kiedyś użyłem takiego zdania, które lubię raz na jakiś czas odgrzać, że staram się nie uzależniać swojego szczęścia od decyzji polityków. Dziś myślę że to mało trafny slogan, bo coraz trudniej być mi być zadowolonym w naszym kraju, z powodów wielu najróżniejszych, ale wśród nich jest właśnie też całkiem spory kawałek podłogi zarezerwowany na traktowanie mnie, jako osobę gorszej kategorii. Nie chcę tworzyć płaczliwych postów, bo akurat nie odbieram takich spraw jakoś przesadnie osobiście, po prostu mnie one irytują i mam kilka ciekawych spostrzeżeń. Dla mnie oczywistych, dla czytelników może mniej. Przemyśleń, które postanowiłem wrzucić do sieci  teraz, w tych w dniach, kiedy Andrzej Duda płynąc na swojej fali hejtu jedzie ostro po „ideologii” LGBT czy gender czy chujwieczym tam jeszcze. Sam się ideologią nie czuję, zresztą kto mnie zna, ten wie że poglądy mam raczej liberalne, ale zdecydowanie nie lewicowe, daleko mi do jakiegokolwiek ekstremizmu i z każdej strony chciałbym wyjąć dobre składniki i stworzyć cudowny kraj, naprawdę mlekiem i miodem płynący. Niestety te ideały ostrzeliwane są bardziej i mniej subtelnie od lat wielu i tak jak stwierdziłem na wstępie – męczy mnie już bycie ofiarą i mięsem armatnim kolejny rok z rzędu, kolejną debatę i kolejną dyskusję niby-światopoglądową. Podoba mi się to stwierdzenie o tym mięsie, chociaż jest nieautorskie, padło ono ze strony mojego dobrego kolegi, kiedy właśnie dyskutowaliśmy sobie po tej przepytywance prezydenckiej, w której –  PRZYPOMINAM – 85 proc. kandydatów, pan Duda, pan Żółtek, pan Kamysz , państwo wszyscy poczuli się zobowiązani do zrecenzowania mnie i zaplanowania mi przyszłości wedle własnego widzimisię. A tutaj dodam ciekawostkę, że procent Polaków popierających związki partnerskie osób tej samej płci wynosi 56 wobec 39 tych na nie i tylko wśród elektoratu PiS-u głosów na nie jest więcej niż na tak (67 vs 28). Tak, nawet kuce, rolnicy i kukizowcy są bardziej za niż przeciw, co nie przeszkadza liderom ugrupowań dalej kopać tych, którzy i tak mają już wystarczająco przesrane – źródło OKO.PRESS.

W 1999 roku w Moskwie postał zespół składający się z dwóch dziewcząt, które rok później rozpoczęły karierę – najpierw krajową, później europejską, a na końcu ogólnoświatową – opartą na „skandalu”. Otóż wymyślono sobie, że obie dziewczyny będą się całować w teledyskach i opowiadać o tym, jak to jest ciężko kochać osobę tej samej płci. Przyjęło się, a numer „Ya Soshla S Uma/All The Things She Said” stał się jednym z największych przebojów pierwszej dekady XXI wieku, zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych czy nawet Japonii. Jedna z wokalistek, Lena, udzieliła po latach wywiadu, w którym opowiedziała o tamtym okresie.

Ostatnio byłam na spotkaniu z fanami w Los Angeles i wiele osób nadal nam dziękuje. Pewna dziewczyna powiedziała mi, że t.A.T.u. jest przyczyną, dzięki której przetrwała. To straszne kiedy jesteś nastolatkiem i wiesz, że nie jesteś jak inni. Wszystkim twoim przyjaciółkom podobają się chłopcy, a ty pragniesz dziewczyny. Czujesz się samotnie, nikt cię nie rozumie, a potem pojawia się zespół, który mówi, że w życiu wszystko się może zdarzyć, a ty nie powinieneś bać się samego siebie. Kiedy ludzie mówią, że ocaliłyśmy ich od samobójstwa, nie wydaje mi się, żeby to było bezcelowe.

A wczoraj po południu, na scenie w mieście Brzeg, pojawił się Andrzej Duda i z jego napuchniętej od niezdrowego podniecenia i nienawiści twarzy wylały się (po raz kolejny!) słowa o tym, że przecież nie po to pokolenie jego rodziców walczyło, żeby wyrzucić ideologię komunistyczną ze szkół, żeby nie można było wciskać jej dzieciom i prać mózgów młodzieży, żeby teraz weszła inna ideologia, jeszcze bardziej niszcząca dla człowieka i wykluczająca wszystkich tych, którzy nie chcą jej ulec. Zgadnijcie, jaka to ideologia? Klik! Obejrzyj sobie pana Dudę.

fot. Newsweek

Wszyscy emeryci pod sceną mokrzy i to nie przez 30-stopniowy upał. A my zamiast normalnieć, powoli przyzwyczajamy się do tak stygmatyzującego języka w przestrzeni publicznej i obelg na każdym kroku. „PiS ośmielił lumpiarstwo” – stwierdziła kiedyś prof. Staniszkis. Trudno się nie zgodzić. Wcześniej pan Jędraszewski, arcybiskup odziany w fioletową sukienkę, włączył do swojego repertuaru plejlistę o „tęczowej zarazie”, a najobiektywniejsza stacja na świecie, jaką nazywa sam siebie Polsat, zrobiła 4-minutowy materiał o tym, jaka fala nienawiści spadła na starego księdza za kilka słów prawdy.

No i teraz wyobraźcie sobie, że taką relację z Brzegu w TVP Info czy Polsat News ogląda rodzinka XYZ, wnuczek z babcią, córcia z tatą. Dorośli przyklaskują głośno ideom głoszonym i przez księdza, i przez prezydenta. Spod rodzicielskiego wąsa wylatuje jakiś komentarz o tym, żeby jebać pedałów, niech lesby siedzą cicho, babcia całuje ekran telewizora, a obok Kasia, Jaś, Kubuś czy Ola zastanawiają się jak najskuteczniej podciąć sobie żyłki, bo czara goryczy się przelała i nie pomogą rosyjskie piosenki, kiedy prezydent Twojego kraju przy akompaniamencie rodziny mówi, że jesteś gorszym sortem, chamską hołotą i generalnie wy-pierd-da-lać. 63 procent nastolatków odkrywających swoją „nienormalną” orientację ma myśli samobójcze i depresję, podczas gdy „normalni” tylko w procentach 12 – klik!

Moja ulubiona nauczycielka z liceum, poruszyła kiedyś temat parad równości, a było to już ponad dekadę temu, czyli w czasach, kiedy dyskografię t.A.T.u. znałem już na pamięć (a jest to 6 płyt, nie dwie, kochaneczki!). Nie uważam, żeby robiła to złośliwie, bo to była naprawdę fajna i bezkompromisowa babka, ale komentując wydarzenia przemówiła dość niedelikatnie i całkiem negatywnie, że przecież ona „ze swoim starym” nie włazi na jakieś podesty i nie jeździ tak po mieście, więc nie rozumie tych parad równości i po co „ci ludzie” to robią i w ogóle o co „tym ludziom” chodzi. Ci ludzie, tamci, oni… gdzieś są, ale ja ich nie znam, więc co mnie oni obchodzą.

Pojawia się tu zatem pewna niezręczność, bo w klasie liczącej prawie 40 osób było może i nawet kilkoro takich nastolatków, tych ludzi właśnie, którzy może niekoniecznie chcieli wdrapywać się na platformy i podskakiwać do hitów Britney Spears, ale utwierdzili się w przekonaniu, żeby lepiej siedzieć cicho i się nie wychylać.

Bo później wśród prywatnych dyskusji, temat się ciągnie i w sumie to nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać, czy protestować kiedy słowo „pedał” staje się synonimem wszystkiego, co najgorsze („co za pedał, zajął mi miejsce!”) czy udawać że się nie słyszy, bo jak zareagujesz to pomyślą, że jesteś przedstawicielem tej ideologii, a Twoje hobby to przebieranki, sado-maso i orgie.

I dzisiaj, w Polsce 2020, dwadzieścia jeden lat po powstaniu rosyjskiego duetu, jedenaście lat po skończeniu przeze mnie liceum, w światła reflektorów wychodzi prezydent drżący o drugą kadencję i w imię zwycięstwa w wyborach zaczyna znowu mnie obrażać. I tysiące innych.

Ja się tym nie przejmuję aż tak, chociaż szczerze gotuję się we mnie, gdy po prostu go… widzę. Ale myślę sobie o tych wszystkich nastoletnich Jasiach i Małgosiach, Kasiach i Tomkach, którzy zapewne do końca kampanii, a może i dłużej, nie dość że mają duże problemy z samoakceptacją, a może i równie wielkie wśród rówieśników, dostają jeszcze ciosy prosto w brzuch od Andrzeja Dudy i jemu podobnych, który rozpędza swoją kampanię na tym rowerku nienawiści i pedałuje, pedałuje, licząc że przykryje to mizerię ostatnich 5 lat jego „prezydentury”. Zupełnie nie licząc się z uczuciami, niekiedy bardzo skomplikowanymi, tak wielu ducha winnych odbiorców i ofiar tego bełkotu.

Nie dotrę tym tekstem zapewne do niego, ani do jego politycznych pomagierów od wielkiej karty rodziny, rodziny tak bardzo zagrożonej dziś w Polsce, ale cieszy mnie, że krytyka przyjętej taktyki przez upadającego Andrzeja Dudę jest zdecydowanie głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet w miejscach, które do tej pory były pełne zwolenników konserwatyzmu (lub po prostu zalane fejkowymi troll-kontami) widać zdecydowane niezadowolenie. Źli ludzie powinni być osunięci od władzy. #wyPADzPałacu #DudaDość #EloNara #TrzaskPrask

Ale może ktoś sobie zda sprawę, że choć to nie najważniejszy problem, ale jednak kwestia całkiem istotna dla naprawdę wielu ludzi, którzy tu żyją i są między nimi na co dzień i nie zagłosuje na kandydata, który jawnie nawołuje do nienawiści? Czy ultrakatolicka Malta zgniła przez te lata, odkąd wprowadzono tam śluby dla osób tej samej płci? Czy wierząca Irlandia zapłonęła, kiedy zalegalizowano związki na jej terenie? No właśnie. My tymczasem równamy do Rosji albo krajów islamskich. How fun!

Wierzcie, nie ma tu żadnej ideologii. I nie jest też to „wybór” takiej drogi z powodu jakiejś zachcianki. Czasami pojawiają się współczujące głosy, że trzeba pochylić się nad prawami osób, które „wybrały taką drogę”. Gdyby można było tu wybierać, to w Polsce nikt by się na nie zdecydował.

Zanika w nas empatia i chęć przyjrzenia się pewnym kwestiom trochę bliżej, tak jak na to zasługują. Rzucanie obelgami i epitetami stało się w polskiej polityce chlebem powszednim i dla doraźnego zysku nie przejmujemy się zupełnie tym, jakie efekty może przynieść taka gadka. A przynieść może skutki wyłącznie niedobre.

Mam nadzieję, że zachowanie Dudy na ostatniej prostej wyłącznie mu zaszkodzi i niebawem urządzimy imprezę pożegnalną dla niego i dla Agatki.

Wstyd, że tacy ludzie decydują. O czymkolwiek.

PS: A najzabawniejsze jest to, że najwięcej o tradycyjnych rolach rodziny i obronie wartości mówią tacy ludzie jak np. Adam Bielan, rzecznik sztabu Dudy – rozwiedziony, małżeństwo numer 2 in progress; Jarosław Kaczyński – pokaż mi proszę swoje zdjęcie z kobietą i dziećmi, jak pokazuje Rafał Trzaskowski, z którego w oczach babć robisz demonicznego lgbt-lewaka; polityk PiS-u z Bydgoszczy, który został skazany za znęcanie się nad żoną, Krystyna Pawłowicz – tu w ogóle szkoda strzępić ryja… i tak dalej, i tak dalej.

Gdyby ktoś chciał coś napisać – zapraszam na Facebooka – klik!

Jestem też na Instagramie i Twitterze.

You Might Also Like