Tak, to było jedno z najciekawszych wydarzeń końcówki 2010 roku. Polsat zadecydował – w Święta Kevina nie będzie. Niestety dla Polsatu – miałem nieco inne plany.
XXI wiek, przełom dekad. Grudnie nie bywały już takie jak kiedyś, świąteczne ciężarówki Coca-Coli dowoziły coraz mniej bąbelków, śniegu na Boże Narodzenie padało tyle co kot napłakał, wszyscy dorośliśmy i nawet „Last Christmas” nie przywoływało miłych wspomnień, bo poprzednie Gwiazdki były w sumie równie lipne. Kto wie, do jakiej tragedii narodowej by doszło, gdyby telewizja dobiła ten spragniony magicznej atmosfery lud nie puszczając „Kevina samego w domu”?
Stawiłem Kevinowi pomnik trwalszy niż ze spiżu, od konkurencji świątecznej sięgający wyżej.
Nie ma za co.
Dzisiaj, na miesiąc przed, możemy odetchnąć. Telewizja nie zawiedzie. Ale osiem lat temu, właśnie pod koniec listopada, Polsat ogłosił oficjalnie świąteczną ramówkę i zabrakło w niej tego najważniejszego okolicznościowego klasyku. Kraj nad Wisłą wstrzymał oddech. Działać trzeba było szybko. Fanpage o dramatycznym tytule „Polsat zabił Święta – w tym roku Kevina nie będzie [protest!]”, który wtedy założyłem, lotem błyskawicy podbił Faceboka i w kulminacyjnym momencie zgromadził prawie 60 tysięcy osób. Cel był jeden: przywrócenie „Home Alone” na gwiazdkowe ekrany. W kategorii buntów przeciwko systemowi nawet #WolneSądy na Krakowskim Przedmieściu nie przebiły tego frekwencją, no ale skali problemu nie ma tutaj nawet co porównywać – przecież my walczyliśmy o naprawdę ważne rzeczy. Trwoga, niepewność, żal i rozgoryczenie narastały z dnia na dzień. Szykował się szturm na budynki telewizji, ale Polsat szedł w zaparte. Nie, nie planujemy emisji. Kochani, w tym roku nie. Bo nie. Zrozpaczone tłumy pisały do konkurencji. TVN też uprzejmie informował, że nie puści w zastępstwie filmu – pewnie by chcieli, ale prawa miał kto inny. Nie oni. Nie TVP. Nie Puls, nie Tele5. Polsat.
I po kilkunastu dniach stał się cud, kolejny bożonarodzeniowy cud, który Pudelek.pl – najpoczytniejszy kolorowy portal – skromnie nazwał symbolicznym zwycięstwem Internetu nad telewizją, a w głosowaniu pudelkowiczów zmiana ramówki przez telewizję została umiejscowiona na trzecim miejscu w rankingu najważniejszych wydarzeń popkulturalnych 2010. A przecież konkurencja była wtedy mocna. Z TVP zniknęli „Złotopolscy”, Frytka z „Big Brothera” zmieniła imię na Maja, powstała figura największego Jezusa na świecie przy świebodzińskim Tesco, a Michael Jackson wydał singla z Akonem, mimo że już dawno nie żył. Polsat, pod naciskiem 60 tysięcy ludzi, zmodyfikował swoje emisyjne plany i mógł później odtrąbić frekwencyjny sukces.
Tak oto narodziła się nowa świecka tradycja. Jasne, „Home Alone” wcześniej latało również (prawie!) co roku, ale po masowych protestach w anno Domini dwa tysiące dziesiątym już nikt nie wpadł na pomysł, żeby ruszać Kevina z każdej kolejnej grudniowej ramówki. To było naprawdę huuuuge, nawiązując co klasyka, który kiedyś pokazał młodemu McCallisterowi drogę do recepcji w Hotelu Plaza, dzięki czemu później został prezydentem USA. Tak bardzo huge, że polsatowska skrzynka pocztowa ostro się przypchała, a „Wydarzenia” w głównym wydaniu poświęciły cały osobny materiał ciężkiemu życiu pracowników działu kontaktu z widzami, którzy najpierw przekazywali smutną nowinę, iż Kevina faktycznie w Boże Narodzenie z nami nie będzie, a później że sorry, ale jednak będzie. O całości, ponad podziałami, informowały media konkurencyjne – TVN24, gazety od lewa do prawa, newsweeki, wyborcze, fakty, stacje radiowe i dziesiątki portali w sieci. Media branżowe zawsze odnotowują, że perypetie cwaniaka z Chicago to najchętniej oglądany świąteczny film, ale prawda jest taka, że w polskiej telewizji na tej gałęzi nie ma niczego popularniejszego w ciągu całego roku, a w kinach ostatnio większą liczbę widzów zanotował tylko „Kler”.
Dramatyczne „zabijanie” Świąt z nazwy fanpage’a weszło nawet do codziennego (no dobra, listopadowo-grudniowego) słownika. W tym roku sam prezes Cyfrowego Polsatu uspokajał nastroje już na początku miesiąca, że Święta jednak się odbędą, a każda możliwa publikacja na temat tego kultowego filmu zawiera chociażby krótką wzmiankę o naszym, również kultowym, proteście. Nad tym socjologicznym fenomenem pochylali się publicyści, blogerzy oraz osoby zawodowo badające zachowania psychofanów, często punktując, że telewizja znowu nie zrozumiała Internetu, a w proteście chodziło wyłącznie o zabawę. Otóż NIE.
Jasne, moglibyśmy sobie wszyscy włączyć DVD z filmem w wigilijny wieczór, ale – banał bo banał – to nie byłoby to samo. Dzisiaj telewizja nie łączy tak jak kiedyś. Wspólnie oglądamy już tylko sport, newsy oraz inne widowiska na żywo. No i Kevina, rzecz jasna. W dobie netfliksów, seriali robionych taśmowo, wypuszczanych od razu całymi sezonami, dziesiątek stacji telewizyjnych dostępnych na zwykłym drucie i dostępu do wszystkiego dzięki jednemu kliknięciu, mało co nas jeszcze w kulturze telewizyjnej łączy. Każdy ogląda co chce i kiedy chce. Samotnie.
A Kevina oglądamy wszyscy.
Czy tylko ja mimowolnie uśmiecham się już w momencie wejścia na ekran starej czołówki 20th Century Fox z charakterystyczną melodią, a chwilę później początkowych napisów i lekko niepokojącego „Somwhere in My Memory” w tle? Czy może uśmiechamy się wtedy wszyscy? Wołamy do reszty rodziny i przyjaciół, żeby szybko dołączali, bo to TERAZ. Jesteśmy jedną wielką wspólnotą. Nawet ten dziadowski polsatowski lektor, który co roku zabija żarty, może czuć się dodatkowym gościem przy naszym, dogorywającym późnym wieczorem, wigilijnym stole.
Można trafić na stwierdzenia, że obraz otoczony jest kultem tylko w naszym kraju. I że to trochę kurde przypau. Czy to prawda? „Home Alone” trzyma się nieźle w wielu innych państwach (choć nie tak wspaniale, jak u nas, wiadomo) i oglądany jest przez miliony widzów na całym świecie w każde Boże Narodzenie. W trakcie Świąt przeglądam sobie instagram i pod hasztagiem #HomeAlone znajduję mnóstwo zdjęć z całego globu, a z wybranych robię wrzutkę na istniejącego wciąż fanpage’a – KLIK! Na dwudziestopięciolecie premiery pierwszej części w Stanach Zjednoczonych zorganizowano kilka specjalnych projekcji kinowych z orkiestrą na żywo – bilety rozeszły się w mgnieniu oka, a ludzie podróżowali setki kilometrów, żeby w tym uczestniczyć.
Ale tak, to u nas dochodzi do buntów, kiedy McCallistera ma zabraknąć i to u nas żaden inny film nie ma z nim szans. No to skoro już ustalone, że Kevin ma polskie obywatelstwo, to dorzućmy do tego fakt, że jesteśmy Chrystusem Narodów, a Maryja Królową Polski – wtedy okazuje się, że cały bożonarodzeniowy pakiet jest biało-czerwony. Grudniowo wygrywamy na całej linii. Ze wszystkimi.
Na sam koniec dowód i pierwsza z serii kevinowych ciekawostek, czyli trochę danych, których nigdzie indziej w Internecie nie ma. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Dlaczego tak się dzieje? Bo przede wszystkim to świetna komedia. A nawet dwie.
Jestem na Facebooku (klik!), Instagramie (klik!) i Twitterze (klik!).
8 lat temu?! ?