Na Międzynarodowy Festiwal Światła – Bella Skyway Festival jeżdżę od 2014 roku (czyli dopiero od piątej edycji) i byłem na wszystkich odsłonach od tamtego czasu, pomijając tę z 2020 roku, która została zorganizowana w wersji „samochodowej” #BoCovid (jazda po lotnisku i krajobrazy przez auta szybę). W tym roku, również #BoCovid, całość po raz pierwszy w historii była biletowana i ograniczona terytorialnie, i ten właśnie zakończony festiwal zebrał – dyplomatycznie mówiąc – przeciętne recenzje. Czy słusznie?
Zacznę od tego, że mi i tak się podobało. Ale Toruń to absolutna czołówka moich ulubionych polskich miast, więc można byłoby mnie postawić na trzy godziny na toruńskiej starówce w deszczu, a i tak pewnie wróciłbym zadowolony. Światełka, ozdoby, iluminacje, mappingi – zawsze mnie to rajcuje, zatem nie przyłączę się do chórów głośno kwękających, ale obiektywnie przyznam, że Bella Skyway Festival 2021 szału nie zrobił.
Cały urok tego wydarzenia polega na tym, że przechadzając się sierpniowymi wieczorami po zakamarkach toruńskiej starówki, można odkrywać różne, mniejsze i większe, świetlne bajery. Teren całkiem spory, a i tak momentami bywało ciasnawo (nie ma się co dziwić, do Torunia zjeżdża wtedy ponad 400 tysięcy turystów – jak informują źródła oficjalne), dlatego zawsze ze znajomymi wybieraliśmy pierwsze dni imprezy (która najczęściej trwała od wtorku do niedzieli), aby uniknąć weekendowej masy krytycznej. Już od kilku edycji pojawiają się głosy malkontentów, że „kiedyś to były festiwale” i „kurła, jak tą Szeroką przystroili w 2014 roku, to ja nawet nie…”. Faktycznie, wtedy jedna z głównych ulic Torunia została przyozdobiona ogromną konstrukcją z dziesiątkami tysięcy lampek, które naparzały wesoło w rytm różnych piosenek i (ku uciesze gawiedzi) ta konstrukcja powróciła trzy lata później, z trochę odświeżonym soundtrackiem. Osobiście wolę mappingi na Collegium Maximum UMK (i czasami na innych budynkach) oraz dyskretne, pomysłowe, znacznie mniej widowiskowe, ale urokliwe instalacje, poukrywane gdzieś w różnych zakamarkach miasta. Ale przyznaję – ulica Szeroka w 2014 i 2017 robiła wrażenie.
Jeżeli chodzi o mappingi, to moim najulubieńszym ever są Anooki, czyli minionko-podobne stworki z Francji, które odwiedziły fasadę budynku Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w 2016 roku. Artyści ożywili dosłownie każde okno i każdą cegiełkę, oglądaliśmy to ze znajomymi ze cztery razy, za każdym razem zachwycając się dopracowaniem każdego szczegółu i ogromem pracy włożonym w to przedstawienie. Dlatego wrzucam tu poniżej, to co wtedy oglądałem te cztery razy, proszę poświęcić sześć minut ze swojego życia na bardzo jakościowe doznania wizualne:
Na przestrzeni lat pojawiło się sporo różnych instalacji, które tak mi się spodobały, że dostały miejsce na moim instagramie. Kilka postów ze zdjęciami wrzuciłem na końcu tego tekstu, ale chociażby na YouTube jest mnóstwo materiałów z różnych edycji Skywaya – zainteresowani na pewno sobie wyszperają.
Bella Skyway Festival 2021
W 2021 roku organizatorzy ograniczyli się do trzech wydzielonych stref (w Dolinie Marzeń, na Zamku Krzyżackim oraz w okolicach Collegium Maximimum i Placu Rapackiego), na które trzeba było mieć jedną wspólną wejściówkę. Niestety, logistyka leżała. Festiwal trwał krócej niż poprzednie edycje, bo od wtorku do soboty (a nie jak wcześniej – do niedzieli), czyli obcięto jeden weekendowy dzień. I w te pięć dni można było podziwiać atrakcje od 20:30 do północy (wydłużenie imprezy do 1:00 pozwoliłoby trochę przerzedzić tłumy, if u ask me, i najwytrwalsi mogliby sobie na luzaku pospacerować późniejszą porą, nie zderzając się z sąsiadami). Pierwsze głosy krytyczne pojawiły się już pierwszego dnia, bo okazało się, że kasowanie biletów kupionych online idzie strasznie opornie, ludzie którzy zaopatrzyli się w wejściówki wcześniej, stoją teraz w ogromnych kolejkach, podczas gdy ci, którzy kupowali stacjonarnie w kasach biletowych na miejscu – wchodzili od razu.
My byliśmy dnia drugiego, gdy rozwiązano ten problem – kontrolerzy już tylko rzucali okiem na bilety online, co z kolei powodowało, że w zasadzie cała kolejka mogła wejść pokazując ten sam PDF. Kwękanie w sieci weszło na nowy poziom, tym razem płakali ci zaopatrzeni w wejściówki, którym było przykro, że kolega obok wszedł w zasadzie z marszu i „nie musiał płacić!!!111”.
Cena za całość to zaledwie 10 złotych, więc umówmy się Szanowni Państwo Lamentujący, że „festiwal nie był wart swojej ceny” – z aktualną inflacją już niedługo za dychę będzie można kupić najwyżej ze trzy gumy kulki, naprawdę. Problemem było nie biletowane wejście, a nietrafiona argumentacja, że to wszystko pomaga bezpieczniej zwiedzać i walczyć z czyhającym na mieście koronawirusem, wariantem delta, a pewnie i lambda. Być może warianty te boją się dużych skupisk ludzi dmuchających sobie w karki, wtedy to może byłoby i sens, ale efekt był taki, że wszyscy się tłoczyli, a zwiedzenie jak w muzeum czy innym zoo – gęsiego, od punktu A do punktu B, płynąc z ludzką falą, naprawdę odejmowało uroku i fajności.
Co do samych atrakcji – mapping na muzeum UMK został przygotowany przez Disneya. Oglądając wcześniej same zdjęcia, obawiałem się trochę, że mnie zawiedzie i będą to jedynie kolorowe obrazki nałożone na budynek, zupełnie niewchodzące w interakcję z elementami na ścianach. Ale wyszło całkiem spoko. Co prawda do Anooków się to nie umywało, wiadomo, ale to była jedna z lepszych projekcji, jakie tam gościły. Tematem przewodnim były księżniczki Disneya i przekaz szedł ostro feministyczny, dziewczynko, kobieto, mierz wysoko, rób co chcesz, jesteś świetna i osiągniesz sukces, a przecież chłopcy też mogą spełniać swoje marzenia, prawda?! Mimo tej jawnej dyskryminacji – daję okejkę.
Strefa przy Placu Rapackiego miała jeszcze kilka atrakcji w dobrym, skywayowym stylu np. harmonię przeciwieństw, czyli (proszę przeczytać mądrym tonem, bo to kopiuj-wklej z opisu organizatora): przybierająca różne formy mgła, która w połączeniu z animacjami tworzy ulotne i niepowtarzalne efekty wizualne. Jednak oglądanie tego, podchodząc gęsiego w stronę dźwięków muzyki, powodowało, że z jednej strony tłoczyli się ludzie, a madki wypychały bombelki przed szereg („bo to małe przecież jest i nic nie widzi, a pani taka wysoka”), a z drugiej strony mgiełki – było puściutko. Miły był też pokaz żywiołów, który już tylko liznęliśmy, ale udało mi się zrobić ładną fotkę ze znakiem yinyang wystającym zza drzew.
Tak zwana Dolina Marzeń obfitowała w atrakcje raczej bożonarodzeniowe, czyli kolorowo przystrojone drzewa. Ładne, ale nie za specjalne. Swoje stoisko miały tam Lasy Państwowe, którego pracownicy rozdawali gadżety po wzięciu udziału w (nie wcale takim krótkim) quizie. W związku z tym, że chciałem kolejne drzewko do zasadzenia w przydomowym ogrodzie, odczekaliśmy swoje, jednak dostaliśmy znacznie trudniejsze pytania niż dzieci przed nami, a przecież dobrze wiedziałem, co ma jeleń na głowie. Niestety główkowanie ile metrów sześciennych drewna idzie rocznie na wycinkę w naszym regionie i inne tego typu problematyczne kwestie, uświadomiły mi tylko, że do „Milionerów” nie mam co się pchać. Pani rzeczniczka lasów państwowych przekazała sporo wiedzy, ale na pewno gdybym to ja podpytał ją o moją branżę, na przykład o to, jak się mierzy wyniki oglądalności, co to są AMR-y i SHR-y to straciłaby swój mentorski blask. Ale krzaka dostałem.
Trzecia i ostatnia strefa to były ruiny Zamku Krzyżackiego i tam w sumie podobały mi się dwie instalacje – bijące serce miasta razem z żyłami oplatającymi mury oraz mała instalacja z pszczołami. Z tego pierwszego zdjęcia niestety nie zrobiłem, ale można wszystko (opisy i wizualizacje) podejrzeć na stronie festiwalu.
Mam nadzieję, że organizatorzy poczytali komentarze, wyciągną wnioski i nawet jak będą chcieli ograbić portfele Polaków z kolejnej dychy w przyszłym roku, to jednak nie zdecydują się na ciśnięcie widzów na małych przestrzeniach i wrócimy do festiwalu, którego instalacje pojawiają się w wielu miejscach na całej starówce.
I wróci też efekt wow. A może kiedyś i Anooki.